„Anno Siergiejewno, kochanie, nasi ładowacze zrobili straszną bałagan!” – wykrzyknęła administratorka.
„Och, wybacz, że nie zapukałam! To pilne, rozumiesz…” – przerwała na chwilę, żeby złapać oddech i wytarła duże krople potu z czoła.
„Więc co mamy zrobić? Dwie skrzynki szampana się stłukły! Z Francji! Och, ile to nas kosztowało, nawet nie chcę mówić.”
„Nie trzeba. Możesz mi powiedzieć po świętach.”
Kobieta siedząca za biurkiem dyrektora nie okazywała żadnych oznak zdenerwowania.
„Co, nie da się zamówić więcej szampana w tym mieście? Zamów brakujące skrzynki gdzie indziej… i nie oszczędzaj.”
Administratorka bezradnie machnęła ręką:
„W Sylwestra? Teraz, nawet sieciowe supermarkety zostały kompletnie wykupione! Zrobili zapasy, żeby starczyły na całe święta! Wiesz o tym, Anno Siergiejewno…”
Dyrektorka upierała się, kręcąc złotymi lokami.
„Znowu ‘Siergiejewno’? Ludmiła, czemu mnie tak nienawidzisz? Ile razy mam powtarzać, dla ciebie jestem po prostu Anna, zwyczajnie Anna!
A co do szampana… wyślij kogoś z zespołu zakupów, niech sprawdzą sklepy, może jeszcze coś zostało w magazynach…
Działaj! I przestań się martwić, tylko się wyczerpujesz i innych wykańczasz. Nowy Rok tuż, tuż…”
Dziewczyna zerknęła na zegarek i uśmiechnęła się marzycielsko i daleko w myślach.
Bransoletka – cienka, lśniąca tym specjalnym, delikatnym połyskiem, który charakteryzuje naprawdę drogie przedmioty, była zaprojektowana jako winorośl owinięta wokół jej nadgarstka.
Bez wulgarnej jaskrawości.
Bez pomalowanych szklanych koralików.
Wytworna prostota.
„Nie dokończyłaś,” przypomniała administratorka.
„Zaczęłaś i…”
„Co?” Anna jakby się ocknęła.
Przeciągnęła palcem po zegarku, uśmiechnęła się.
„Ah, tak… sześć godzin do Nowego Roku, a ja chcę, żeby wszystko było perfekcyjne.
Teraz muszę zająć się kilkoma sprawami.
Nie będę tu do dziesiątej.”
„Ale to restauracja!” Ludmiła prawie błagała, ale dziewczyna już jej nie słuchała.
Szybko sprawdzając zawartość torebki, pobiegła do lustra, poprawiła włosy.
„Musisz jeszcze dać instrukcje szefowi kuchni!
Barmanom!
A co z salą?
Nie zatwierdziłaś jeszcze dekoracji!
Kwiaciarze czekają na ciebie, Anno!”
„Ludochka, poradzisz sobie bez mnie,” uśmiechnęła się dziewczyna.
„Mam tak mało czasu dzisiaj…”
„Muzycy? Już są!”
„Świetnie. Zaproponuj im coś do jedzenia, zanim zaczną pracować.”
„Nie możemy! Napiją się, a potem jak będą pracować…”
„Widzisz, Ludmiła,” ręka dziewczyny, ubrana w jedwabną rękawiczkę, delikatnie dotknęła policzka menedżerki.
„Wiesz wszystko lepiej niż ja.
Jak mogę ci pomóc?
Tylko nie przeszkadzając.”
Dziewczyna szybko włożyła futro i wyszła z biura.
Ludmiła patrzyła, jak odchodzi, czując, jak burza oburzenia, protekcjonalności i przerażenia narasta w jej duszy.
„Nie dam rady!” – mruknęła.
„Nigdy w życiu nie dam rady…”
Powoli podeszła do lustra, gdzie jeszcze minutę temu stała Anna ze wszystkimi swoimi uśmiechami, grzywą loków, słodką pochwałą i subtelnym zapachem perfum.
Tym razem lustro odbijało blada, bardzo zdezorientowaną kobietę po czterdziestce.
Ale jej spojrzenie było zdecydowane, a nawet uporne.
„Dobrze,” Ludmiła rozkazała sobie, „teraz uspokój się!
Radziłam sobie z gorszymi rzeczami.”
Nie kłamała.
Życie pełne było wyzwań.
Och, ile ich było!
Wychowywanie dwóch dzieci samodzielnie, ponieważ jej mąż zmarł na zatrucie alkoholem w saunie.
A drugi mąż, który przywiózł troje dzieci z pierwszego małżeństwa, a potem pojechał do tajgi i tam został, jak poinformował w krótkim liście.
Chociaż co to za list?
Bazgroły na kawałku papieru: „Nie wracam, zakochałem się w innej. Nie porzucaj dzieci!”
Nie porzuciła ich.
Wychowała jak własne, a o swoich nie zapomniała.
Wychowała je wszystkie, wychowała, ucząc ich, by byli porządnymi ludźmi.
I nie było tak, że ktoś specjalnie jej pomagał.
W najtrudniejszych chwilach nawet pracowała jako taksówkarz w nocy.
Dzieci położone do łóżka, a ona na zmianę!
Poradziła sobie wtedy!
Poradzi sobie teraz.
Co to jedna restauracja?
To nic w porównaniu z wychowywaniem pięciorga małych dzieci.
Gniew na ulotną dyrektorkę ucichł.
Co to za dyrektorka, niech mnie rozbawią!
Dwudziestoletnia dziewczyna, co ona wie o życiu?
Powinna organizować imprezy, eventy firmowe… uwielbia zabawę, ale kto jej nie lubi?
Zwłaszcza jak ma dwadzieścia lat.
A dziewczyna nie jest zła, naprawdę.
Po prostu za wcześnie na to, by być kapitanem, najpierw powinna zacząć jako marynarz.
Rodzice – to inna sprawa!
Ale jak dziewczyna dorosła, oddali sprawy jej w ręce.
A oni – na wieś, hodować róże.
Ojciec Anny, Siergiej Nikiticz, osobiście poprosił Ludmiłę, żeby pomogła dziewczynie we wszystkim.
„Dziewczyna, a do tego ładna i z pieniędzmi, jak długo wytrzyma?
Może nawet, nie daj Boże, wplącze się w złe towarzystwo, co wtedy?
Lepiej, żeby była zajęta.
Mniej czasu na bzdury.
A ty, Ludmiła, pomóż jej, doradzaj, gdy będzie potrzebować.”
Siergiej Nikiticz rozumował sensownie, Ludmiła przyznała.
Ona sama wychowała dzieci na pracowite osoby i wierzyła, że lenistwo i życie w rozkoszy to źródła wielkiego zła.
Ale mądry ojciec Siergiej nie wziął pod uwagę jednej rzeczy: było za wcześnie, by postawić Annę na czele, nie miała w ogóle doświadczenia.
Powinna była pracować pod okiem ojca przez kilka lat, nabrać trochę doświadczenia, przejść przez trudności i zwycięstwa, a potem może ruszyć na własną rękę…
A teraz, radź sobie z nią.
Ach, ale po co mówić na próżno!
Ludmiła nie zawracałaby sobie głowy zepsutą dziewczyną, gdyby…
Menedżerka poprawiła włosy, opuściła biuro i ruszyła w stronę kuchni: szef kuchni czekał na ostatnie instrukcje.
Anna pobiegła do samochodu, ciesząc się, że udało jej się oddelegować dzisiejsze nudne obowiązki na Ludmiłę, czując się przy tym zawstydzona.
Menedżerka była złotym pracownikiem, ale w jej obecności Anna zawsze czuła się jak uczennica, która postanowiła pójść na wagary do kina.
Biegając po bilety, cała podekscytowana interesującym filmem, gdy nagle za rogiem pojawia się surowa zastępczyni dyrektora.
„Sidorova! Dlaczego nie jesteś w szkole?
Masz dzisiaj test z geometrii!”
Dokładnie jak Ludmiła.
Zawsze chce porządkować, naciska na sumienie.
Choć Anna nie jest głupia.
Na pewno jej ojciec nie powierzyłby restauracji głupkowi?
Cienka bransoletka na jej nadgarstku złapała, a potem odbiła światło latarni.
Dziewczyna uśmiechnęła się, wsiadając do samochodu, ponownie podziwiając swój zegarek.
Prezent od Romea… to imię brzmiało tak romantycznie, jak w sztuce o kochankach.
A co jeśli takie imię towarzyszy wysokiemu wzrostowi, doskonale zdefiniowanym mięśniom i figlarnemu, lekko bezczelnemu uśmiechowi w kącikach ust?
I jeszcze głęboki głos i lekki włoski akcent, który wprawia ciało w drżenie?
„Na wiosnę pojedziemy do mnie,” obiecał.
„Musisz zaplanować przynajmniej kilka tygodni wolnego.
Zostaw Ludmiłę na twoim miejscu, a my wyjedziemy.”
„Gdzie?” – zapytała Anna, po prostu, żeby coś powiedzieć.
Z Romeem była gotowa pojechać wszędzie, nie tylko na kilka tygodni, ale na całe życie…
„Pokażę ci prawdziwą Italię.
Nie widziałaś jej takiej.
Mam winnicę na południu, będziemy jechać nieznani przez moje winnice.
Podróżować samochodem, zatrzymywać się w wioskach, pić młode wino, oglądać jak słońce płonie przy zachodzie.
Ile wina i słońca, ile chcesz, moja miłości!
Potem zabiorę cię do Wenecji.
Mam tam palazzo!
To było palazzo mojego dziadka, potem mojego ojca, a teraz jest moje.
Są witraże z czystego kryształu, a schody z różowego marmuru… rodzinne naczynia z złota, ozdobione rubinami i szmaragdami.”
„Więc okazuje się, że kocham bogatego Pinokia?” zaśmiała się dziewczyna.
„Nie jestem Pinokiem, o czym ty mówisz,” Romeo uśmiechnął się smutno.
„Tylko w bajkach Pinokio może być bogaty, ale w życiu jestem Gepetto, który zawsze pracuje, pracuje, pracuje…
Ale i tak mam więcej szczęścia niż on.
Gepetto nie miał ukochanej, a ja mam moją Annę.”
Dziewczyna błogo zmrużyła oczy, przypominając sobie te słowa, i wydawało się, że szczęście otacza ją od stóp do głowy, jak długa peleryna z weneckiego karnawału.
Chciałaby tak siedzieć, nieruchomo, z zamkniętymi oczami, rozkoszując się tym cudownym uczuciem miłości i wdzięczności.
„Szkoda, że nie może być tak zawsze,” westchnęła Anna, odrywając się.
Na tylnej kanapie leżała ogromna, jaskrawo czerwona torba, związana kokardą – prezenty dla dzieci z sierocińca.
Dziś koniecznie musiała wstąpić do sierocińca, by przekazać prezenty.
W bagażniku była jeszcze większa torba.
To były prezenty dla mieszkańców domu opieki.
Od kiedy została właścicielką restauracji, Anna z zapałem angażowała się w działalność charytatywną.
Wychowana w dobrobycie, szczerze litowała się nad tymi, których los pozbawił wszystkiego.
A odkąd poznała Romea…
„Nie narzekam na życie,” przyznała się ukochanemu.
„Mam wszystko: kochających rodziców, nigdy nie znałam potrzeby ani biedy.
A teraz także miłość…”
„To źle?” – zdziwił się.
Anna pokręciła głową.
„Nie, oczywiście że nie.
Ale teraz, kiedy jestem tak szczęśliwa, chcę sprawić, by wszyscy byli szczęśliwi!
Wiem, że to niemożliwe, ale przynajmniej możemy trochę poprawić życie innych.”
Romeo spojrzał na dziewczynę poważnie, po czym nagle rozbłysnął uśmiechem.
„Jak pięknie to powiedziałaś, moja kochana!
A poza tym, charytatywność nie jest opodatkowana!
Genialnie wymyśliłaś: pomaganie innym będzie opłacalne dla ciebie.”
Jakoś wtedy Anna poczuła się zraniona, jakby jej ukochany źle ją zrozumiał, myśląc, że używa charytatywności jako kolejnego sposobu na zaoszczędzenie pieniędzy.
«On jest Włochem,» uspokajała się, «oni myślą zupełnie inaczej, nie tak jak my.»
To pomogło, ale Anna zaczęła pomagać sierocińcom i domom opieki nieoficjalnie, jakby chciała udowodnić sobie, że dla niej, wychowanej w Rosji, na pewno nie chodziło o podatki.
W sierocińcu namawiano ją, by została i osobiście pogratulowała dzieciom, ale dziewczyna odmówiła.
Musiała się spieszyć do domu opieki.
A Romeo już zmierzał do restauracji i wysłał na jej telefon co najmniej sto zachwyconych wiadomości.
«Wkrótce się spotkamy, kochanie.
Jak bardzo tęsknię!» napisał w ostatniej wiadomości.
Za każdym razem, gdy słyszała krótki sygnał o odebranej wiadomości, dziewczyna się uśmiechała.
A ponieważ wiadomości nadchodziły bez przerwy, uśmiech nie znikał z jej twarzy.
W swoich marzeniach była już w restauracji, obok ukochanego… ciesząc się z nadejścia nowego roku.
«Uśmiechająca się, ta wystrojona nędznica, a ludzie nie mają co jeść!» nagle usłyszała gdzieś z boku.
Zaskoczona, upuściła telefon, a kiedy schylała się, by go podnieść, otrzymała dość nieprzyjemne szturchnięcie w kostkę.
Brudno-szary smużek ozdobił jej puszysty beżowy but.
Dziewczyna wyprostowała się i rozejrzała w poszukiwaniu sprawcy.
Ale kogo można było dostrzec w pędzącej noworocznej tłuszczy?
Nikt nie patrzył na nią z złośliwym uśmiechem, nikt nie czekał.
«Dlaczego?
Ona po prostu…»
«Nie martw się,» usłyszała miękki męski głos za sobą.
Anna odwróciła się.
Stał tam żebrak, metr od niej, trzymający kapelusz, do którego niektórzy przechodnie wrzucali drobne.
«Ludzie potrafią być zazdrośni, dziewczyno,» wyjaśnił spokojnie.
«Widzą przed sobą młodą piękność, która…»
Na chwilę oderwał się, by podziękować innemu przechodniowi, który wrzucił kilka drobnych do kapelusza.
«Młodą piękność, która jeszcze uśmiecha się tak radośnie.
Niektórzy wtedy przypominają sobie własne troski i zaczynają myśleć, że życie potraktowało ich niesprawiedliwie…
Dziękuję,» uśmiechnął się do nowego dobroczyńcy.
Anna zamyślona patrzyła na starego człowieka, a on, czując jej wzrok, uśmiechnął się.
W kapeluszu było trochę drobnych monet i kilka zwiniętych banknotów.
«Może sto rubli razem,» szybko oszacowała.
Ale to przecież święto…
«Dziadku,» postanowiła, «jeśli chcesz, przyjdź dzisiaj do…»
Anna szybko znalazła wizytówkę restauracji w kieszeni i podała ją starcowi.
«Proszę.
Powiem im, żeby dobrze cię nakarmili w zapleczu.
Nie mogę cię wprowadzić na salę, przepraszam.
Będą goście… ale przynajmniej zjesz i weźmiesz trochę smacznego jedzenia na wynos!»
«Dziękuję,» podziękował jej z godnością żebrak.
«Na pewno przyjdę.»
«No to świetnie!» już spieszyła się do swojego samochodu.
Na zewnątrz zaczynała się zamieć śnieżna, a stanie na mrozie wcale nie było kuszące.
W końcu nasz klimat jest zimny…
Nic to, wiosną pojedzie z Romeo do Włoch!
Zastanawia się, czy ich wyjazd będzie ślubem, czy tylko wakacjami?
Z jednej strony, jeszcze o ślubie nie rozmawiali.
Ale z drugiej, Romeo kilka razy zasugerował, że przygotował dla niej specjalny prezent na ten wieczór.
Stary człowiek patrzył na odjeżdżający samochód, a powoli, w lekkich, nieodpowiednich butach, zaczął iść na własną rękę.
Wstyd…
Och, jak bardzo wstydził się tej dobroci od tej obcej dziewczyny!
Czy to właściwe, by starszy mężczyzna przyjmował pomoc od dziewczyny, która mogłaby być jego wnuczką?
W przeszłości to on pomagał innym… przed…
Anna już się spieszyła.
Duże miasta nigdy nie śpią, a w Sylwestra liczba samochodów na ulicach wydawała się podwojona!
A co jeśli utknie w korku i spędzi całą noworoczną noc w samochodzie?
To byłoby rozczarowujące… a Romeo z pewnością już był w restauracji, czekając na nią z innymi gośćmi.
Na myśl o Romeo i jego specjalnym prezencie dziewczyna, po raz pierwszy tego dnia, nie uśmiechnęła się, lecz zmarszczyła brwi.
A co, jeśli się oświadczy?
Na tę myśl Anna poczuła ogromny niepokój.
Małżeństwo nie było jeszcze w jej planach.
Nie, oczywiście chciała założyć rodzinę, mieć dzieci… ale nie teraz, nie mając dwudziestu lat!
Była jeszcze taka młoda, chciała przyjemności, nie odpowiedzialności!
A co powiedzieć ukochanemu, jeśli rzeczywiście się oświadczy?
Czy odmowa nie uraziłaby go?
A co jeśli ją zostawi?
Noworoczny nastrój wyparował szybciej niż kostka lodu na słońcu…
«Nie będę o tym myśleć,» obiecała sobie dziewczyna, «Przynajmniej nie dzisiaj.»
Już zbliżała się do restauracji.
Jej okna, ozdobione błyszczącymi noworocznymi girlandami, zapraszały ją do ciepła i radości.
Pomieszczenie gospodarcze wyglądało na opuszczone, i rzeczywiście było.
Kiedyś było częścią domu kupca, a w budynku gospodarczym mieszkała gospodyni.
Później dom został przekształcony w jakąś instytucję, ale nawet wtedy to małe budyneczek nie był pusty: organizowano tam jakieś imprezy firmowe (dziś powiedzielibyśmy).
W latach dziewięćdziesiątych instytucja została zlikwidowana, a dom – półruina, niebezpieczny – został zostawiony, by przetrwać pod śniegiem i deszczem.
Teraz budynek gospodarczy był schronieniem dla bezdomnych.
Latem było tu nawet przytulnie: duże okna wpuszczały dużo światła, w pobliżu był staw, a wokół rosły jakieś chwasty… natura, w końcu.
Zimą robiło się ciężko.
Brakowało prądu, gazu, ogrzewania…
Ale mimo to społeczność bezdomnych rosła z każdym rokiem, gdy nadeszła zima, i trwała do wiosny.
Może nie było ciepła ani światła, ale ściany wciąż dawały jakieś osłonę przed wiatrem i trochę przed mrozem.
Stary człowiek mieszkał tu przez cały rok, dlatego bezdomni traktowali go tylko po części jak swojego.
«Ty burżuj, Petrowicz!» śmiali się z niego niewinnie.
«Nie do końca żebrak, nie żyjesz na ulicy.
Masz rodzinę?
Jak stałeś się bezdomny?»
Petrowicz nigdy nie odpowiadał na takie pytania.
Rodzina, czy nie, jak stał się bezdomny… to nie była sprawa nikogo i nie było potrzeby grzebać w przeszłości.
Ale teraz, przygotowując się do «zaproszonego wieczoru» w zapleczu restauracji, nie mógł powstrzymać się od wspomnień.
Jedyny płaszcz, niegdyś czarny, ale teraz wyblakły i szary, starannie, jak pędzlem, czyścił gałązką świerka.
Spodnie mogłyby się przydać do wyprasowania, ale w tym budynku gospodarczym nie było takiej rzeczy jak żelazko.
Na zużytym swetrze Petrowicz starannie podwinął rękawy, a wystający nitkę przy dekolcie obciął.
Stary człowiek nie mógł ocenić swojego wyglądu – gdzie tu znaleźć lustro?
Ale jeden z jego sąsiadów, zrzędliwy staruszek, którego wszyscy dziwnie nazywali „Dwa na sto”, zobaczył Petrovicha i z aprobatą zaklekotał:
„Na randkę idziesz, starucho!”
Z tego wątpliwego komplementu staruszek wywnioskował, że musi wyglądać całkiem przyzwoicie, nawet elegancko.
Oczywiście, według standardów bezdomnych.
Cóż… Petrovich od dawna nie miał innych standardów.
Kiedy wychodził, rozejrzał się po przybudówce, jej mieszkańcach i tym, co, używając nieco wyobraźni, można by nazwać scenerią: szmaty w rogach pełniące funkcję posłania dla ich właścicieli oraz pudełko na środku pokoju.
Pudełko udawało stół.
Słabo, nieprzekonująco.
Podłogi były pokryte gazetami.
Tak, gdyby ktoś mu wcześniej powiedział, że spędzi życie w takim miejscu!
Nigdy by w to nie uwierzył, ani za nic.
Czy kiedykolwiek mieszkał w takich miejscach wcześniej?
Czy nie odwracał się z obrzydzeniem na widok bezdomnego przeszukującego kosz na śmieci?
Czy nie kręcił głową z dezaprobatą?
Dokładnie, Petrovich!
Nie zapeszaj.
„Może nie powinienem nigdzie wychodzić?” – nagle pomyślał staruszek.
Teraz, przechodząc przez ulice wystrojone na święta, obok restauracji, z pewnością spotkałby wielu wesołych, elegancko ubranych ludzi, którzy przyszli z rodziną i przyjaciółmi.
A on sam zostałby nakarmiony w zapleczu, podano by mu resztki…
Szczęśliwego Nowego Roku, dziadku!
A po wszystkim, co widział, powrót tutaj byłby jeszcze gorszy…
„Dwa na sto”, który przez cały ten czas obserwował Petrovicha ze swojego kąta, nagle puścił oko:
„Nie martw się, staruszku!
Będziemy żyli – nie umrzemy!”
„Pieprzyć to!” – postanowił Petrovich, „Idę!
Przyniosę jakieś jedzenie, to w końcu święto!”
Wyprostował płaszcz na sobie i opuścił przybudówkę.
W sali restauracyjnej panował zwykły świąteczny zgiełk.
Anna jeszcze nie powitała gości.
Lyudmila, widząc dyrektora, niemal siłą wciągnęła ją do biura, by wysłuchała raportu.
„Muzycy mówią, że dźwięk jest okropny, a oni nie przywieźli własnego sprzętu.
Ich baza prób była niedawno spalona, razem ze wszystkimi ich urządzeniami.
Cóż, nic nie da się zrobić, będą grać, jak wyjdzie…”
„Lyudochka,” przerwała jej Anna, „świetnie sobie radzisz.
Ale teraz muszę pójść do gości…”
„Do florystów,” kontynuowała Lyudmila, ignorując słowa szefowej, „zapłaciliśmy zgodnie z kosztorysem.
Ale jedna kompozycja się rozpadła, więc oczywiście odliczyliśmy jej koszt…”
„Lyudmila, proszę…”
„Znaleźliśmy podobne wino musujące, chociaż było to ogromnie trudne.
I z małym nadmiarem.
Już się chłodzi,” menedżer bezlitośnie kontynuowała.
Dałam polecenia kucharzowi i barmanom.
„Dziękuję!” – krzyknęła Anna.
„Teraz pozwól mi spokojnie powitać gości!”
Weszła do sali, prawie popychając Lyudmilę na bok, i niemal zapłakała, widząc, że wydaje się, iż nikt na nią nie czekał.
Goście bawili się, rozmawiali, przytulali przyjaciół.
Gdzieś trzasnął korek od szampana, ludzie krzyczeli „Szczęśliwego Nowego Roku!”
To było bolesne.
Anna tak bardzo chciała rozpocząć wieczór, osobiście witając każdego, gratulując im, dziękując za przybycie.
Cóż, spóźniła się, nie mogła spotkać się z gośćmi osobiście, nie można było przecież oczekiwać, że będą czekać na zewnątrz, aż gospodyni przybędzie.
Ale przynajmniej mogli nie zaczynać zabawy beze mnie?
„Nie martw się tak,” poradziła cicho Lyudmila, pojawiając się znikąd.
„Teraz powiem muzykom, żeby przestali grać, a ty wyjdziesz na scenę i powitasz wszystkich.”
„Myślę,” odpowiedziała Anna ponuro, „że wszyscy mają mnie w nosie.
Spójrz, nawet nie zauważyli, że gospodyni wieczoru już przyszła.”
Menedżer wzruszył ramionami.
„Przesadzasz.
Chciałaś, żeby się nudzili, siedząc przy nakrytych stołach?
Ludzie przyszli się zrelaksować.
To właśnie robią, a także czekają na ciebie.”
Anna sceptycznie spojrzała na hałaśliwą tłum.
Czekają?
A tak przy okazji, gdzie był Romeo?
„Lyudochka, widziałaś…”
„Tam, przy barze.”
Lyudmila, jak zawsze, rozumiała pół słowa, o kim mowa.
Romeo, zanurzony w rozmowie telefonicznej.
Z tej odległości dziewczyna mogła rozpoznać, że mówi po włosku.
Dawno zauważyła, jak jej ukochany zmienia się, gdy przechodzi na swój ojczysty język.
Jego mimika twarzy zmieniała się, stając się bardziej żywa.
A on zaczynał gestykulować, jakby miał nie dwie ręce, ale cztery.
Romeo, wyczuwając, że ktoś go obserwuje, obrócił się i zauważył Annę.
Jego twarz rozjaśniła się radością, pobiegł do niej przez całą salę.
Dziewczyna wyciągnęła ręce w stronę ukochanego.
Muzyka przycichła.
Goście rozejrzeli się w zdumieniu, ale potem szeroko się uśmiechnęli, dostrzegając obejmującą się parę.
„Szczęśliwego Nowego Roku, Aneczko!” – krzyki poleciały.
„Dzięki za zaproszenie, kochana!”
„Anuto, wasz zespół to prawdziwi profesjonaliści!
Nie spodziewałem się…”
„Dziękuję, dziękuję,” nieśmiało podziękowała.
„Cieszę się, że wszyscy przyszliście i wam się podoba…”
Ktoś już podał jej kieliszek szampana, a muzycy znów zaczęli grać coś wolnego i pięknego.
„Pójdźmy do naszego stolika?” – zaproponowała Romeo.
On skinął głową nieuważnie i znów spojrzał na swój telefon.
„Oczywiście.
Ach, przepraszam, muszę odpowiedzieć!”
Anna, choć miała nadzieję, że tego wieczoru jej ukochany będzie tylko jej, zmusiła się do uśmiechu.
Włoski!
Pewnie teraz cała jego liczna rodzina będzie go dzwonić: rodzice, babcie, wujkowie, wszyscy czternastu kuzynów i czterech drugich kuzynów.
„Anna Siergiejewna!”
Wszechobecna Lyudmila znów była w pobliżu.
Anna Siergiejewna, mamy… nietypowego gościa.
Twierdzi, że cię zna.
„Gdzie?”
Dziewczyna rozejrzała się po sali i od razu dostrzegła postać w koszmarnym płaszczu.
„Chyba pomyliłem wejście,” mruknął staruszek, rumieniąc się od zagubionych spojrzeń, które spływały na niego ze wszystkich stron.
„Przepraszam.”
„Nie, nie, co ty!”
Anna kiwnęła głową do menedżera: w porządku!
Jedyną osobą, która niczego nie zauważyła, był Romeo.
On nadal rozmawiał, a włoska mowa zdawała się ogłuszająca w panującej ciszy.
„Dziękuję, że przyszłeś, dziadku,” dziewczyna zwróciła się czuło do staruszka.
„Usiądź przy stole…”
„Lepiej pójdę do kuchni gdzieś,” Petrovich odwrócił wzrok.
„Czuję się tutaj niezręcznie…”
„Dobrze, jak chcesz.
W takim razie Lyudmila zaprowadzi cię do…
Boże, Romeo!” – Anna nie wytrzymała.
„Czy możesz na chwilę zamknąć się?”
Staruszek, rzucając spojrzenie na Włocha, nagle ściągnął twarz.
Podszedł do stołu ciężkimi krokami i wymierzył młodemu człowiekowi policzek.
Anna krzyknęła.
Romeo spojrzał zdumiony na dziewczynę, potem na absurdalnego brudnego starca obok niej.
„Jak mogłeś!” – Petrovich rzucił pogardliwie po włosku.
„Dziadku… Co?” – zapytała Anna zdumiona.
Staruszek obrócił się w jej stronę.
„Wybacz mi, dziecko.
Ale nie mogłem tego znieść.
Ten łajdak właśnie powiedział komuś przez telefon: «Ten głupiec zaprosił żebraka do restauracji.
Ale nie martw się, moja miłości, jak tylko restauracja stanie się nasza, nie będzie tam bezdomnych!»”
„Romeo…” – dziewczyna nie mogła oderwać wzroku od twarzy ukochanego.
„Romeo… co on mówi?”
Włoch skrzywił usta w ciasny grymas i, przeklinając wulgarnie w swoim ojczystym języku, opuścił salę, lekceważąco omijając Petrovicha.
Anna zmęczona usiadła na krześle, z którego właśnie wstał Romeo.
„Ach… gdzie nauczyłeś się włoskiego?” – zapytała starszego mężczyznę.
Petrovich spojrzał na dziewczynę ze współczuciem.
Być tak rozczarowanym przez bliską osobę!
Ale trzyma się, odważna dziewczyna!
Zadaje te wszystkie pytania…
Starszy mężczyzna nie lubił pytań, ale rozumiał, że uwaga gości pochłonięta była odpychającą sceną, która rozgrywała się tutaj.
Jeśli teraz nie skieruje ich uwagi na coś innego, będą nadal plotkować o dziewczynie, która już wystarczająco cierpiała.
Niech plotkują o nim zamiast o niej.
Petrovich westchnął i zaczął opowiadać swoją historię:
„Nie zawsze byłem bumem” – zaczął od oczywistego faktu.
„W poprzednim życiu… wiele lat temu, uczyłem języków obcych na uniwersytecie.
Francuski, hiszpański… i włoski też.
Moja żona interesowała się historią starożytnego Rzymu… razem żyliśmy dwadzieścia szczęśliwych lat, wychowaliśmy córkę.
Kiedy moja żona odeszła, poświęciłem się całkowicie pracy, swoim studentom.
W tym czasie moja córka już wyszła za mąż i przeprowadziła się na drugi koniec kraju.
Pięć lat później zginęła przy porodzie.
Dziecko… to był chłopiec, przeżyło, a ojciec wychował go sam.
Miałem nadzieję, że pewnego dnia spotkam mojego wnuka.
I pewnego dnia go spotkałem…“
Petrovich zająknął się, jakby mówienie stało się trudne.
„Przynieś herbaty” – szepnęła Lyudmila do przechodzącego kelnera, „nie widzisz, że staruszek zamarza?”
„Kostya wysłał mi wiadomość” – kontynuował Petrovich, „w której napisał, że przegrał w grę karcianą z poważnymi ludźmi.
Kwota była astronomiczna, nie mogłem uwierzyć własnym oczom…
Życie mojego wnuka teraz wisi na włosku, a jedyne, co pozostało, to przekazać mój dom i mieszkanie ludziom, których nazwiska Kostya mi podał.
Ci panowie odwiedzili mnie następnego dnia, a ja… jak mogłem odmówić pomocy mojemu jedynemu wnukowi?
Starszy mężczyzna gorzko się uśmiechnął i rozłożył ręce.
„To cała historia.
Przepraszam, że nie nadaje się na świętowanie, ale takie to jest.”
Lyudmila podała mu filiżankę gorącej herbaty.
„A co z Kostyą?” – zapytała cicho.
„Twoim wnukiem?”
„Nigdy nie widziałem Kostyi” – powiedział Petrovich po prostu.
„Próbowałem zadzwonić na numer, z którego przyszła wiadomość, ale nikt nie odbierał, a wiadomości nie dochodziły.
W końcu przestałem próbować.”
Anna zamknęła oczy, by powstrzymać łzy.
„Dziadku” – powiedziała, kładąc rękę na ręce starszego mężczyzny, „proszę, nie martw się.
Znajdę sposób, żeby ci pomóc.”
„Dziękuję, moja droga” – Petrovich uśmiechnął się.
„Dziękuję.”
Wczesnym rankiem Anna i Lyudmila znalazły się w gabinecie dyrektora.
Goście wyszli dopiero pół godziny temu.
Anna z westchnieniem ulgi ściągnęła swoje piękne, ale niebywale ciasne buty.
„Uf!” – wykrzyknęła, opadając na oparcie fotela.
„Dzięki Bogu, że Sylwester już za nami!
Co za świętowanie…
Nie życzyłabym tego moim wrogom.”
„Życie to życie” – filozoficznie zauważyła Lyudmila.
„Nie pyta, czy to święto, czy nie dla człowieka.
Ty też miałaś ciężko.
Romeo to… ale może lepiej, że wszystko wyszło teraz, a nie po ślubie?
Myślę, że na lepsze.”
A tego starego mężczyznę naprawdę trzeba pożałować.
„Obiecałam, że mu pomogę” – powiedziała dziewczyna zamyślona.
„Ale jak pomóc?
Znaleźć mu porządne mieszkanie, przywrócić dokumenty, to jasne.
Musimy też spróbować znaleźć jego wnuka.
Ale gdzie szukać… musimy wynająć detektywa.
Dobrého.”
„Cóż, to” – Lyudmila uderzyła ręką w stół, „nie problem wcale.
Vitka, moja najstarsza, prowadzi całe biuro detektywistyczne.
Nie mówiłam ci?”
„Nie.” – Anna wyprostowała się, nie mając już śladu zmęczenia.
„Lyudmila, mam jeszcze jedną prośbę do ciebie.
Osobistą.
Chodzi o Romeo…”
Odpowiedzi otrzymali szybciej, niż mogli się spodziewać.
„O Romeo nie mam nic dobrego do powiedzenia” – westchnęła Lyudmila.
„Nie musisz go naprawdę szukać; jego zdjęcia są wszędzie na kobiecych forach.
Mężczyzna od małżeńskich oszustw.
Pochodzi skądś z głębi Włoch, ale wspiął się wysoko przez swoje byłe żony.
Jedną przekonał do przeniesienia małej winiarni na niego, inną namówił do oddania salonu samochodowego.
Przedstawia się jako Romeo, podobno dlatego, że to bardziej romantyczne.
W rzeczywistości nazywa się Antonio Scardelli.”
Należy zauważyć, że jego interesy szły dobrze, ale potem…
«A co potem?» ostra zapytała Anna.
«Powiedz mi!»
Lyudmila wzruszyła ramionami:
«Cóż, tak naprawdę niewiele się stało. Dealer samochodowy zbankrutował, a pracownicy w winnicy poszli na strajk z powodu niskich płac, a teraz nikt nie chce tam pracować.
Więc nasz przyjaciel skończył bez pieniędzy i zaczął szukać nowej ofiary.
Tym razem w Rosji.
We Włoszech stał się zbyt rozpoznawalny, a w jego biznesie dodatkowa sława na pewno nie była potrzebna.
Tutaj ożenił się po raz trzeci.
Ale nie miał szczęścia: jego żona, choć obiecała dać mu sklep jubilerski na pierwszą rocznicę ślubu, okazała się sprytną osobą, znacznie starszą od niego.
Przez cały rok ten Antonio-Romeo był wzorowym mężem, spełniał wszystkie kaprysy swojej żony i czekał na pierwszą rocznicę.
Ale kiedy nadszedł wyczekiwany dzień, zamiast sklepu jubilerskiego, otrzymał solidnego kopniaka w tyłek od swojej najdroższej żony.»
Anna nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.
«Dostał za mało!» szczerze powiedziała.
«Ale dlaczego ją wyrzucił?»
«Pewnie się nim zmęczyła,» zaśmiała się Lyudmila.
«Pani lubi młodych i delikatnych chłopaków; to takie jej hobby: zbieranie chłopaków.
No, żeby wszystko wyglądało przyzwoicie, wychodzi za nich za mąż.
Jej najdłuższe małżeństwo trwało półtora roku, ale potem znów się rozwiodła.
Pewnie znalazła sobie zastępstwo za swojego Włocha i to by było na tyle.»
Ale biedny facet był tak obrażony przez swoją byłą żonę, że podrobił jej podpis na dokumentach, żeby przejąć sklep.
Więc teraz czeka go także wyrok więzienia.
«Fuj,» skrzywiła się Anna.
«Jak to wszystko jest… odrażające. Pewnie spotykał się ze mną i kimś innym jednocześnie.»
«To możliwe,» zgodziła się menedżerka.
«Ale szczerze mówiąc, nikt tego nie badał. Zadaniem było wykopać coś o przeszłości tego faceta.»
Ale z Petrovichem sprawa jest jeszcze mroczniejsza…
Zrozum, Anna Siergiejewna, dziadek dał się nabrać na zwykły oszustwa.
Ale rzecz w tym, że Kostya – prawdziwy wnuk naszego Petrovicha, teraz siedzi w więzieniu za przestępstwo, którego nie popełnił.
Jego matka faktycznie zmarła przy porodzie, a od tego czasu jego ojciec stał się alkoholikiem i zaniedbywał syna.
Pewnego dnia jego tata stracił dużą sumę pieniędzy i prawie go zabili, ale wtedy syn interweniował i powiedział, że zapłaci.
Nie miał jednak skąd wziąć tylu pieniędzy, choć chłopak pracował na trzech etatach.
W skrócie… pewnego dnia przyszli do niego goście i powiedzieli, że rozumieją, iż nie odda długu, ale jest możliwość spłaty w inny sposób.
Mianowicie, wziąć winę za kogoś z ich bandy.
Na przykład, że zniszczyli jakiś kiosk w nocy.
Opowiedzieli chłopakowi wszystkie szczegóły, a na koniec dodali, że jeśli odmówi – może iść i szukać trumny dla swojego alkoholowego ojca.
«I zgodził się,» szepnęła dziewczyna.
Nie pytała. Twierdziła.
«Jak długo jeszcze ma siedzieć?»
«Niedługo,» uspokoiła Lyudmila.
«Wychodzi teraz. Myślę, że ktoś z jego współwięźniów wiedział o Petrovichu, o jego domu… i oszukał dziadka.»
«Rozumiem…»
Anna instynktownie spojrzała na nadgarstek. Nie było tam zegarka.
«Ja… pójdę do Petrovicha, powiem mu wszystko. Może będzie chciał spotkać się ze swoim wnukiem.»
Kostya okazał się być solidnym, szerokobudowanym facetem w wieku około dwudziestu sześciu lat.
Jego twarz była prosta, ale życzliwa, z uśmiechającymi się niebieskimi oczami.
«Dziękuję za mojego dziadka, Anna Siergiejewna,» powiedział od razu.
«Proszę,» uśmiechnęła się.
«Petrovich… Twój dziadek to bardzo miły i porządny człowiek, była to przyjemność pomóc mu.
Może… może mogłabym pomóc i tobie…» zawahała się.
Niepewna, jak ten młody były więzień przyjmie jej ofertę.
Anna słyszała wiele historii o tym, jak byli więźniowie desperacko trzymają się każdego, kto okaże im choć odrobinę litości, a potem wyczerpują wszystko, co mogą od swojej ofiary, a po powrocie do więzienia, ponieważ nie potrafią i nie chcą pracować, wracają do przestępczości.
Kostya uśmiechnął się, jakby czytał jej myśli.
«Może chciałabyś wrócić do swojego miasta?» znalazła się.
«Na pewno masz tam jeszcze przyjaciół, dziewczynę… w końcu, mieszkanie.»
Pokręcił głową.
«Nie, nie mam już nic tam. Ojciec zginął w wypadku pijackim, zasnął z papierosem i spalił mieszkanie razem z sobą.
Przyjaciele dawno się rozeszli, a nigdy nie miałem dziewczyny.
Więc pewnie zostanę przy dziadku, znajdę pracę.
Będziemy jakoś razem żyć… tak, będziemy żyć.»
«Dziękuję, Anna Siergiejewna, już mi pomogłaś.
Dziękuję jeszcze raz za dziadka.
Nie potrzebuję nic więcej. Tylko może pracy… bo z moją przeszłością trudno jest znaleźć ją na początku.»
«Co potrafisz?» zapytała ostrożnie Anna.
«Bo mam restaurację, a praca jest specyficzna. Nie jesteś kucharzem, prawda?»
Kostya pokręcił głową.
«Dzięki Bogu!» pomyślała dziewczyna, ale oczywiście nie powiedziała tego głośno.
«No, w takim razie obawiam się, że nie mam nic innego, czym mogłabym ci pomóc.
Mamy pełny skład kelnerów, barmanów też… Prawda, jeden z ochroniarzy niedawno odszedł, i szukam kogoś, kto go zastąpi.»
Młody mężczyzna uśmiechnął się radośnie, szczerze.
«A byłem ochroniarzem, przed…» zawahał się, «przed więzieniem, ogólnie.»
«W takim razie przyjdź jutro, około trzeciej,» westchnęła Anna.
Naprawdę nie chciała zatrudniać byłego więźnia, ale było jej niewygodnie się wycofać.
W końcu zaproponowała pomoc… Jak mówią, słowo to nie wróbel; raz wyleci, nie złapiesz go.
Będę musiała poprosić chłopaków, żeby go pilnowali… i powiedzieć Lyudmile, żeby też go pilnowała.
Och… Anna pochowała twarz w skrzyżowanych dłoniach i cicho, smutno zaśmiała się z siebie.
Jaki to charakter? Zawsze szuka sobie przygód!
Przez pierwsze dwa miesiące uważnie obserwowała nowego pracownika i wymagała tej samej czujności od innych.
«Nie spuszczaj z niego oka, Lyudochko,» prosiła menedżerkę.
«Zrozum, może kiedyś był zwykłym, uczciwym facetem.
Może wciąż jest.
Ale więzienie nie zmienia ludzi na lepsze, i nie możemy o tym zapomnieć.
Patrz na niego uważnie!»
«Nie ma na co patrzeć,» zaśmiała się Lyudmila.
«Radzi sobie z pracą, nie pije.
Grzeczny, nikt na niego nie narzekał.
Ale reszta to już nie nasza sprawa.»
«A jednak,» upierała się Anna, «patrz na niego.
Inaczej… ludzie są różni, w końcu.»
Ostatnio Anna zaczęła zauważać, że już nie odnosi się do ludzi z dawnym entuzjastycznym zaufaniem.
Nagle poczuła się starsza niż wielu z jej przyjaciół, a już nie było tak interesująco spędzać z nimi czas jak kiedyś.
Kiedyś? A może po prostu niedawno?
Nie wiedziała dokładnie, co sprawiło, że dorosła tak nagle i niespodziewanie: obrzydliwa historia z oszustem Romeo?
Spotkanie z Petrovichem i jego wnukiem?
Trudno powiedzieć.
Pewnie jedno i drugie miało na nią wpływ, ale Anna nie chciała się w to zagłębiać.
Wolała zanurzyć się w pracy.
Teraz pojawiała się w restauracji jako pierwsza i wychodziła ostatnia, często spotykając nowego ochroniarza w tym procesie.
Kostya nigdy nie przekraczał granic, nawet nie próbował z nią rozmawiać, ograniczając się tylko do powitań i pożegnań.
Dziewczyna była z tego całkowicie zadowolona.
«Dziś wieczorem będzie dostawa,» ostrzegła Kostyę Lyudmila.
«Przywiozą alkohol.
Dwadzieścia pięć skrzynek białego wina, zapamiętaj i policz je.
Zawsze przywożą albo mniej, albo więcej.»
«Dlaczego barmani tego nie przyjmują?» zdziwił się Kostya.
«Alkohol – to ich działka.»
Oni to akceptują.
Zwykle dostawy są rano, ale dzisiaj logistyka się pomieszała.
Więc to od Ciebie zależy, czy ją przyjmiesz.
Pamiętaj, dwadzieścia pięć białych, tak?
I sprawdź.
A Kostya został sam.
Lubił pracować w tej restauracji.
W więzieniu, żeby nie poddać się melancholii i rozpaczy, mówił sobie, że jego życie na pewno potoczy się wspaniale.
Ale nigdy nie odważył się pomyśleć, że będzie aż tak dobrze.
Zaraz znalazł pracę, a jego dziadek – miał świetnego pradziadka – był w pobliżu.
Po raz pierwszy w życiu Kostya miał prawdziwą rodzinę.
A wszystko dzięki Annie.
W myślach już nazywał ją tylko tak: Anya, Anyutka, Anechka.
Pojawiła się jak dobra wróżka skądś i pomogła.
Po prostu pomogła, za „dziękuję.”
Czy to naprawdę możliwe?
„Wziąłbym taką żonę – i nie potrzebowałbym niczego więcej,” kiedyś wyjawił swojemu dziadkowi.
„Tylko gdzie ona jest, a gdzie ja….”
„To idź się uczyć,” poradził mu Petrowicz.
„Teraz jest mnóstwo kursów, możesz zdobyć zawód.
Zacznij pracować, nie tylko w ochronie, ale w czymś bardziej interesującym.”
„Myślisz, że wtedy mnie zauważy?” Kostya uśmiechnął się.
Dziadek tylko szczerze do niego mrugnął.
„Postawiłeś sobie wysoko poprzeczkę, Kostya.
Dąż do tego, żeby być jej godnym.”
Wino dotarło w całości.
Po krótkiej rozmowie z dostawcami, Kostya znowu zamknął wszystkie drzwi i ruszył na obowiązkowy, godzinny patrol całego budynku.
W pomieszczeniu gospodarczym zatrzymał się nieco dłużej niż zwykle, nasłuchując cichego szelestu gdzieś, gdzie dostawcy zostawili kartony z winem.
Może myszka wpadła do kartonu?
Nie miał prawa otworzyć kartonów, więc musiał poczekać do rana, żeby znaleźć źródło szelestu.
Z pomieszczenia gospodarczego przeszedł do kuchni, a stamtąd – do jadalni.
W tym nocnym milczeniu sala wyglądała szczególnie uderzająco, a Kostya sam czuł się nie na miejscu w tym luksusie.
W szatni także nic podejrzanego nie zauważył.
Wskazówki zegara wskazywały już czwartą rano.
Wkrótce pojawią się piekarze.
Ich zmiana zawsze zaczynała się wcześniej niż wszystkich innych.
Ciasto na porowaty, uwielbiany przez wszystkich chleb „ciabatta” przygotowywano wieczorem, więc nie było czasu do stracenia.
A do tego piekarze mieli wiele innych zadań: formowanie ciasta na bułki i układanie ich do wyrastania, a także pieczenie słodkich wypieków, co zawsze wiązało się z wielką krzątaniną… nie wspominając o przygotowywaniu różnych nadzień!
Początkowo Kostya nie mógł się powstrzymać, tak bardzo chciał spróbować wszystkiego: soczystych pasztecików z łososiem, pachnących bułeczek o zabawnym nazwisku „brioche,” niespodziewanie smacznych pierogów z borówkami i porzeczkami… za dużo, żeby wymienić!
Na szczęście piekarze zawsze zostawiali część wypieków specjalnie dla pracowników.
Strażnik cieszył się, że zmiana piekarnicza niedługo się zacznie.
W restauracji nie było strasznie w nocy, ale z jakiegoś powodu było zaskakująco samotnie, a on nigdy nie lubił być sam.
Szelest, dochodzący gdzieś w pobliżu kuchni, sprawił, że zadrżał.
Kostya szybko przeszedł przez salę, wszedł do kuchni i zaniemówił, zasłaniając twarz rękawem, ponieważ w nos uderzył go okropny, skoncentrowany zapach benzyny.
Pod jednym ze stołów coś mocno dymiło.
Zrywając gaśnicę ze ściany, strażnik ruszył w stronę ognia i… prawie wybuchnął śmiechem z ulgi, widząc, że to tylko paląca się ścierka.
Ale minutę później już nie chciał się śmiać, ponieważ okazało się, że było takich kilka szmatek, które były sprytnie ukryte, rozrzucone po kartonach, piecach, a Kostya biegał między nimi z gaśnicą, znajdując kolejne, polegając głównie na dymie, który wciąż wypełniał i wypełniał pomieszczenie.
„Kostya! Kostyushka!”
Zaskoczony jęknął i otworzył oczy.
Chłodna dziewczęca ręka leżała na jego czole.
Gdzie on był?
„Jak się czujesz?”
„Anna Sergeyevna?!”
Teraz przypomniał sobie.
I natychmiast spróbował wstać.
„Anna Sergeyevna, tam…”
„Cisza, uspokój się, bo wyrwiesz sobie kroplówkę z ręki.
Powstrzymałeś pożar.
Ale wdychałeś dym, masz kilka oparzeń.
Połóż się z powrotem, nie możesz się denerwować.”
„Kto?” zapytał słabym głosem, ponownie kładąc się na pryczy.
Krótki, melodyjny śmiech.
„Mój przyszły narzeczony.
Został już zatrzymany.
To wszystko teraz nieistotne.
Ale ty – jesteś prawdziwym bohaterem.
Uratowałeś moją restaurację.
Jak tylko wrócisz do zdrowia – poproś mnie o cokolwiek chcesz.
Zgoda.”
„Ręka,” odpowiedział bez namysłu.
Anna patrzyła na chłopaka, zdziwiona.
O czym on mówi?
„Ręka?
Chcesz wstać znowu?
Ale jeszcze nie możesz.”
„Ręka,” powtórzył, a widząc, że nie rozumieją go, figlarnie uśmiechnął się,
„Ręka i serce.”
Pół roku później Anna i Konstantin spacerowali po supermarkecie z artykułami dla dzieci.
„No cóż, mamy wszystko?” Kostya był niespokojny.
„Czy coś zapomnieliśmy?”
„Chyba wszystko.
A mimo to…” Anna zamyśliła się, głaszcząc zaokrąglony brzuszek,
„Smutno mi odchodzić z restauracji.
Tak się przyzwyczaiłam do bycia w pracy przez cały czas.”
„Ale to nie na zawsze,” pocieszał ją mąż.
„A poza tym zostawiasz Lyudmiłę na swoim miejscu, a ona to osoba kompetentna, wszystko będzie w porządku.”
Ponieważ udało mu się wyczyścić swoje akta, udowadniając, że nie był winny przestępstwa, za które został skazany…
A co potem?
Zaczęło się życie!
Nowe życie, w którym czuł się o wiele pewniej i lepiej.
Pojawiły się konkretne plany.
A nawet znalazł pracę w swoim zawodzie, choć teraz myślał o kontynuowaniu edukacji.
„A co teraz będę?” przerwała mu myśli żona.
„Zwykłą gospodynią domową?”
Uśmiechnął się i delikatnie pocałował żonę w nos.
„Zawsze będziesz sobą.”