Mam na imię Tessa.
Mam dwadzieścia pięć lat, mieszkam sama i wynajmuję przytulne mieszkanie w budynku z czterema lokalami na wschodniej stronie miasta.
Nie jest to nic luksusowego, ale jest moje. I ma jedną złotą zaletę życia w mieście: przypisane miejsce parkingowe.
Mały prostokątny kawałek asfaltowego nieba, wyraźnie oznaczony dużym białym „1B” — numer mojego mieszkania.
Więc kiedy mój sąsiad z naprzeciwka, Kyle z 2B, zaczął „przypadkowo” parkować na moim miejscu… nie byłam zachwycona.
Za pierwszym razem przymknęłam na to oko.
Może się spieszył. Może nie zauważył znaku.
Zaparkowałam na ulicy i zostawiłam karteczkę samoprzylepną na jego szybie:
„Hej! Chyba zająłeś nie to miejsce. Spoko — tylko tak informacyjnie, to miejsce jest zarezerwowane dla 1B :)”
Następnego ranka miejsce znów było wolne. Żaden problem.
Ale tydzień później — bach. Jego samochód znów tam stał.
Bez karteczki. Bez przeprosin. Po prostu jego wysłużony srebrny Camry na moim miejscu.
Tym razem zapukałam do jego drzwi.
Otworzył z ręcznikiem na szyi i szczoteczką do zębów w ręce.
„Hej, eee… chyba znowu jesteś na moim miejscu?” — powiedziałam łagodnie.
Mrugnął. „O rany. Moja wina.
Myślałem, że to miejsce ogólnodostępne. Zaraz przestawię.”
Nie przestawił.
Musiałam jechać do pracy, więc zaparkowałam na następnym skrzyżowaniu, zmokłam i się spóźniłam.
I to się powtarzało.
Raz w tygodniu. Potem dwa razy.
Za każdym razem udawał zaskoczenie albo twierdził, że myślał, że mnie nie ma.
To już nie było tylko irytujące — to było nachalne.
A potem zrobiło się dziwniej.
Pewnego wieczoru wróciłam z kolacji i zobaczyłam jego samochód zaparkowany w połowie na moim miejscu — a w połowie na krawężniku.
Jakby wyskoczył z auta, zobaczył, że nadjeżdżam, i spanikował.
Wtedy zaczęłam coś podejrzewać.
Dlaczego ktoś, kto ma przypisane własne miejsce, ciągle „przypadkowo” zajmuje moje?
Zwłaszcza że jego miejsce było dosłownie tuż obok mojego.
Postanowiłam więc trochę pośledzić sprawę.
Następnego dnia pracowałam z domu i miałam oko na sytuację.
I rzeczywiście — Kyle wyjechał około 9 rano.
Jego auto zniknęło — a moje było bezpiecznie zaparkowane.
Ale w południe na jego miejsce wjechał inny samochód.
Eleganckie czarne BMW. Przyciemniane szyby. Zaparkowane jak u siebie.
Trzydzieści minut później z samochodu wysiadła kobieta — około czterdziestki, na obcasach, w garniturze.
Weszła prosto do mieszkania Kyle’a używając klucza.
Nie zapukała. Miała klucz.
Zamrugałam.
Dziewczyna? Właścicielka? Utrzymanka?
Nie wiedziałam.
Ale wiedziałam jedno: Kyle oddawał jej swoje miejsce.
A swój samochód wciskał na moje miejsce, żeby ją zadowolić.
Tej nocy skonfrontowałam się z nim.
„Hej, Kyle” — powiedziałam, gdy otworzył drzwi.
Uśmiechnął się. „O, hej Tessa—”
„Nie. Żadnego ‘hej’. Widziałam kobietę w BMW.
Widziałam, jak zaparkowała na twoim miejscu. Więc powiedz mi — czemu moje miejsce nagle stało się zapasowym parkingiem twoich osobistych dramatów?”
Zarumienił się po uszy.
„Ona… to skomplikowane,” wymamrotał.
„Czasem u mnie nocuje i nie lubi daleko chodzić.”
Skrzyżowałam ramiona.
„Więc po prostu postanowiłeś utrudniać życie sąsiadce — wielokrotnie — bo twoja panienka nie chce założyć płaskich butów?”
Szczęka mu opadła.
„Spokojnie,” dodałam. „Nie oceniam twojego życia miłosnego.
Oceniam twój brak szacunku.”
Próbował to obrócić w żart.
Ja nie.
Zrobiłam to, co zrobiłaby każda szanująca się kobieta z umową najmu i charakterkiem.
Zadzwoniłam do właściciela.
Wysłałam zdjęcia. Daty. Notatki.
Potem kupiłam na Amazonie jaskrawopomarańczowy znak „Zarezerwowane – tylko 1B”.
Kazałam go przytwierdzić do krawężnika.
Następnym razem, gdy tam zaparkował?
Holowanie.
Zadudnił do moich drzwi, wściekły.
„Zadzwoniłaś po lawetę?!”
Sączyłam herbatę. „Oczywiście. Chcesz rachunek?”
Gotował się. Powiedział, że jestem małostkowa.
Uśmiechnęłam się. „Nie, Kyle. Jestem przygotowana. Po prostu źle oceniłeś sąsiadkę.”
Od tamtej pory?
Ani jednego incydentu z parkowaniem.
Jego dama parkuje kilka ulic dalej. W szpilkach.
A ja?
Każdego wieczoru wracam do mojego pustego, pięknego miejsca parkingowego — tak, jak powinno być.
Czasem nie trzeba być głośnym.
Trzeba być mądrym i mieć w sobie odrobinę spokoju.