Córka powoli gasła, lekarze byli bezradni. I nagle pewnego dnia do okna jej sali szpitalnej wślizgnęła się młoda złodziejka.

CIEKAWE

— Poczekaj. — Chcesz złapać dziecko?

— Valentin lustrował wzrokiem policjanta — mężczyznę z wystającym brzuchem i czerwoną twarzą od biegu.

— Co ukradła? Diament?

— To nie twój interes!

— Zejdź mi z drogi — policjant próbował ominąć Valentina, ale ten zablokował mu przejście.

— To mój interes, gdy widzę dorosłego ścigającego dziecko.

— Powiedz, co wzięła.

Policjant zatrzymał się, zdając sobie sprawę, że nie przejdzie obok tego faceta.

— Ukradła jedzenie — burknął zdenerwowany.

— Kanapkę i butelkę soku.

— To nie pierwszy raz, ta przeklęta złodziejka!

Valentin wyjął portfel i wyciągnął kilka banknotów.

— Proszę, weź dziesięć razy tyle, ile warte to, co zabrała.

— I zostaw dziecko w spokoju.

Policjant spojrzał na pieniądze, zawahał się na chwilę, a potem wyrwał je z ręki Valentina.

— Następnym razem nie ujdzie ci to tak łatwo — zagroził, odwracając się w stronę sklepu.

Valentin patrzył za nim wzrokiem, po czym spojrzał tam, gdzie zniknęła dziewczynka.

Zobaczył ją ukrytą za drzewem na skraju szpitalnego parku.

Uważnie go obserwowała.

Gdy ich spojrzenia się spotkały, zniknęła jak cień.

Z westchnieniem Valentin wziął torbę z samochodu i ruszył w stronę wejścia do szpitala.

Dni mijały monotonnie: odwiedziny u Mihaeli, krótkie rozmowy, próby wzbudzenia jej zainteresowania grami lub książkami.

Nic nie działało.

Dziewczynka stawała się coraz bardziej apatyczna, coraz bardziej wycofana.

Czasem całymi dniami nie wypowiadała ani słowa.

Tego dnia, kiedy wszedł do sali, zastał Mihaelę patrzącą przez okno.

— Co robisz, moja księżniczko? — zapytał, siadając na brzegu łóżka.

— Patrzyłam na ptaki — odpowiedziała, nie odwracając wzroku.

— Mogą lecieć gdzie chcą.

Valentin poczuł gulę w gardle.

To był jeden z nielicznych dni, kiedy dziewczynka mówiła.

— I ty też będziesz mogła iść gdzie chcesz, kiedy wyzdrowiejesz — powiedział, głaszcząc jej blond włosy.

— Tato, czy myślisz, że mama może mnie widzieć stamtąd, z góry? — zapytała nagle.

Valentin na chwilę stracił słowa.

To był pierwszy raz, kiedy Mihaela wspomniała o mamie od czasu pogrzebu.

— Jestem pewien, że tak — odpowiedział w końcu.

— I jestem pewien, że jest bardzo dumna z tego, jak jesteś odważna.

Mihaela pokiwała głową i zamilkła znowu.

Valentin wyjął z torby prezent — nową książkę z opowiadaniami.

Próbował czytać jej na głos, ale dziewczynka wydawała się nie słuchać, pogrążona we własnym świecie.

Po kilku godzinach pocałował ją w czoło i obiecał, że wróci następnego dnia.

W drodze na wyjście zatrzymał go jeden z lekarzy.

— Panie Popescu, chciałbym porozmawiać o stanie Mihaeli.

— Wyniki ostatnich badań nie są optymistyczne.

— Jej apetyt maleje, i…

— I co mogę zrobić? — zapytał Valentin, czując, jak ogarnia go rozpacz.

— Proszę być przy niej.

— Mówić do niej, nawet jeśli wydaje się, że nie słucha.

— I… może pomogłoby, gdyby miała więcej odwiedzających.

— Koledzy ze szkoły, przyjaciele?

Valentin pokręcił głową.

— Nie miała wielu przyjaciół wcześniej.

— A teraz, po… po tym, co się stało z jej mamą, całkowicie się zamknęła w sobie.

Lekarz poklepał go lekko po ramieniu.

— Nie trać nadziei.

Czasem rzeczy zmieniają się wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewasz.

Tego wieczoru Valentin nie mógł się skupić na pracy.

W jego głowie ciągle pojawiał się obraz dziewczynki uciekającej przed ochroniarzem.

Myślał o Mihaeli, o ich życiu zniszczonym przez stratę Marii, jego żony.

Głupi wypadek samochodowy zabrał mu wszystko.

Następnego dnia Valentin przybył do szpitala wcześniej niż zwykle.

Gdy stanął przed drzwiami sali Mihaeli, usłyszał coś, czego nie słyszał od miesięcy – śmiech swojej córki.

Zamarł, obawiając się, że to halucynacja.

Powoli otworzył drzwi i zaniemówił ze zdziwienia: Mihaela siedziała na łóżku z kolorowanką na kolanach i się śmiała.

Obok niej, na brzegu łóżka, siedziała dziewczynka, którą widział dzień wcześniej uciekającą przed ochroniarzem.

— Tato! — zawołała Mihaela, gdy go zobaczyła.

— Oto Irina!

— To moja nowa przyjaciółka!

Dziewczynka obok niej podskoczyła, gotowa do ucieczki.

— Zostań — powiedział łagodnie Valentin.

— Nie odchodź.

— Nie zrobię ci krzywdy.

Irina spojrzała na niego podejrzliwie.

Była szczupła, z czarnymi, potarganymi włosami i w podniszczonych ubraniach, ale jej zielone oczy błyszczały inteligencją i sprytem.

— Irina przyszła przez okno, jak Piotruś Pan! — entuzjastycznie wyjaśniła Mihaela.

— Przyniosła mi to!

Pokazała małą figurkę z gliny, prymitywnie, ale starannie ulepioną, przedstawiającą motyla.

— Zrobiła ją sama!

— I opowiadała mi historie o swoich przygodach!

Valentin nie mógł uwierzyć własnym oczom i uszom.

Mihaela mówiła więcej niż przez ostatnie trzy miesiące razem wzięte.

Jej blada twarz nabrała koloru, a oczy błyszczały z entuzjazmu.

— Dziękuję, Irina — powiedział, próbując opanować emocje.

— Zawsze możesz przyjść odwiedzić Mihaelę.

— Przez drzwi, jeśli chcesz.

Irina spojrzała na niego podejrzliwie.

— Nie zadzwonisz na policję?

— Po co miałbym to zrobić? — zapytał.

— Jesteś przyjaciółką mojej córki.

— Tato, Irina nie ma gdzie mieszkać — wtrąciła Mihaela.

— Mieszka na ulicy.

— Może zostać u nas?

Valentin spojrzał z jednej dziewczynki na drugą.

Sytuacja była skomplikowana, ale nie mógł zignorować faktu, że ta obca dziewczynka w jeden dzień zrobiła to, czego nie udało się przez miesiące leczenia i terapii — przywróciła Mihaelę do życia.

— Irina, ile masz lat? — zapytał.

— Dwanaście — odpowiedziała, z dumą podnosząc brodę.

— Gdzie są twoi rodzice?

Dziewczynka zamilkła, patrząc w podłogę.

— Nie masz nikogo? — łagodnie dopytywał.

— Sześć miesięcy temu uciekłam z domu dziecka — w końcu odpowiedziała.

— Nie wrócę tam.

Valentin zdał sobie sprawę z trudności sytuacji.

Dziewczynka była prawdopodobnie poszukiwana, a udzielenie jej schronienia mogło być nielegalne.

Ale widząc, jak Mihaela trzyma ją za rękę, jakby chciała ją chronić, wiedział, że nie może po prostu odesłać jej z powrotem na ulicę.

— Możesz na razie zostać u mnie w domu — powiedział.

— Ale musimy uregulować twoją sytuację prawną, rozumiesz?

Irina spojrzała na niego nieufnie.

— Dlaczego miałbyś to zrobić dla mnie?

— Bo zrobiłaś coś cudownego dla mojej córki — odpowiedział po prostu.

— I dlatego, że nikt nie powinien żyć na ulicy, zwłaszcza dziecko.

W następnych dniach Valentin zauważył dramatyczną zmianę w zachowaniu Mihaeli.

Dziewczynka nie mogła się doczekać wizyt Iriny, która przychodziła codziennie.

Rysowały razem, czytały albo po prostu rozmawiały.

Irina opowiadała Mihaeli o swoim życiu na ulicy, o wolności chodzenia, gdzie chce, o gwiazdach widocznych nocą w parku.

Lekarze nie potrafili wyjaśnić nagłej poprawy stanu Mihaeli, ale nikt nie odważył się przerwać tego, co działało.

Po dwóch tygodniach lekarz naczelny zasugerował, że Mihaela wkrótce może zostać wypisana.

Tymczasem Valentin załatwiał sprawy Iriny.

Z pomocą prawnika dowiedział się, że dziewczynka uciekła z domu dziecka o wątpliwej reputacji, gdzie trafiła po śmierci matki z powodu raka, a ojciec zniknął.

Po wielu rozmowach i formalnościach uzyskał tymczasową opiekę nad dziewczynką.

W dniu wypisu Mihaeli Valentin zabrał do domu obie dziewczynki.

Duży, pusty dom, który po śmierci Marii był pełen smutku, znowu zaczął tętnić życiem.

— Irina, to twój pokój — powiedział, pokazując jasne pomieszczenie obok pokoju Mihaeli.

— Możesz go urządzić, jak chcesz.

Dziewczynka patrzyła na pokój szeroko otwartymi oczami.

— To za dużo — wyszeptała.

— Nie zasługuję na to.

— Każdy zasługuje na dom — odpowiedział Valentin.

— A ty przywróciłaś Mihaelę do życia.

— To twój wyjątkowy dar.

Tego wieczoru, gdy dziewczynki zasnęły, Valentin usiadł w swoim gabinecie i wyciągnął stare zdjęcie Marii.

Patrzył długo, czując, jak łzy spływają mu po policzkach.

— Miałeś rację, moja miłości — wyszeptał.

— Zawsze mówiłaś, że wszechświat ma tajemnicze sposoby leczenia zranionych dusz.

— Myślę, że właśnie to zobaczyłem na własne oczy.

Na zewnątrz zaczął padać deszcz, a krople rytmicznie uderzały o okno.

W domu, który przez miesiące tonął w ciszy i bólu, teraz słychać było spokojne oddechy dwóch śpiących dziewczynek, które leczyły się nawzajem swoją obecnością.

Valentin wiedział, że droga nie będzie łatwa.

Obie dziewczynki miały głębokie rany, które potrzebowały czasu, by się zagoić.

Ale po raz pierwszy od dawna czuł nadzieję.

Czasem ratunek przychodzi z najmniej spodziewanych miejsc — jak mała złodziejka, która wspina się przez okno szpitala, żeby ukraść trochę jedzenia, a zamiast tego znajduje przyjaciółkę.

Jeśli podobała ci się ta historia, nie zapomnij podzielić się nią ze znajomymi!

Razem możemy przekazywać emocje i inspirację dalej.

Bewerten Sie den Artikel
Mit Freunden teilen