Żyli na równoległych torach.
On to Aleksiej, były inżynier, który stracił wszystko: dom, rodzinę, pracę.

Los go złamał, ale nie zahartował.
Spał na budowie, jadł to, co mu podano, i każdego ranka z wdzięcznością budził się, że żyje.
Ona to Wiktoria, żona Artioma Lapszina, dewelopera nieruchomości w stolicy.
Błyszczące życie: restauracje, drogie ubrania, charytatywne wydarzenia.
A w środku – pustka i uczucie, że jest obca we własnym zamku.
Ich drogi nigdy by się nie skrzyżowały, gdyby nie tamten wieczór.
Padał deszcz.
Ciężki, zimny, a wiatr wbijał krople w twarz jak igły.
Wiktoria czekała na swojego szofera przed teatrem, gdy podbiegł do niej mężczyzna w kapturze.
Nie zauważyła od razu, że to próba napadu.
Mężczyzna chwycił jej torebkę i popchnął ją.
Dziewczyna upadła.
Uderzyła głową o krawężnik.
Krzyk zdławił deszcz, przechodnie się rozeszli, udając, że nic nie słyszą.
Ale Aleksiej nie.
Nie wahał się.
Po prostu biegł.
Dogonił złodzieja, powalił go, sam też dostał w głowę, ale torebkę uratował.
Wrócił do kobiety.
Zdjął swój podarty płaszcz, podłożył ją pod plecy, jednocześnie dzwoniąc po pogotowie.
Wiktoria zaczynała tracić przytomność.
Jej oczy się zamgliły.
Pamiętała tylko twarz mężczyzny – zmęczoną, zamgloną, ale z niesamowitym ciepłem w oczach.
Kiedy Artiom dotarł do szpitala, lekarze powiedzieli mu: żonę uratował nieznany mężczyzna, który sam trafił do szpitala z wstrząśnieniem mózgu i hipotermią.
„Bezdomny” – powiedzieli.
Artiom nie mógł uwierzyć.
On, który przyzwyczaił się podejrzewać wszystkich, był zdumiony.
Nie ochroniarz, nie przechodzień, nie „ludzie w garniturach” – uratował ją ktoś, kogo zwykle ignoruje się na ulicy.
Upierał się, by go odnaleźć.
Aleksiej leżał na sali ogólnej.
Miał siniaki, stary bliznę na ramieniu, ubrania – w worku.
Artiom podszedł, usiadł obok.
Milczeli długo.
Potem powiedział:
Dziękuję, że ją uratowałeś.
Chciałbym ci pomóc.
Aleksiej chciał odmówić.
Płonęła w nim duma.
Ale Artiom patrzył na niego szczerze.
Nie jak na „bezdomnego”, ale jak na człowieka, który w jednej chwili zrobił więcej niż ktokolwiek z tych, którzy codziennie go otaczają.
Miesiąc później Aleksiej mieszkał już w osobnym mieszkaniu.
Pracował w firmie budowlanej Artioma, zaczął odzyskiwać dokumenty.
A Wiktoria nalegała, by się z nim spotkać.
Kiedy objęła Aleksieja, jej oczy zdradziecko zalały się łzami.
Gdyby nie ty, nie istniałabym…
A teraz żyję na nowo.
I wiesz co, nie tylko dlatego, że mnie uratowałeś.
Ale dlatego, co zobaczyłam: na tym świecie są jeszcze prawdziwi ludzie.
Idą różnymi ścieżkami.
Ale każdego Sylwestra Wiktoria i Artiom wysyłają Aleksiejowi kartkę.
Jednym słowem: „Dziękuję”.







