Miał na sobie stary, stylowy płaszcz przeciwdeszczowy, starannie wyprasowane spodnie, buty i pod płaszczem prostą koszulę.
Nie wyglądał na bezdomnego. Był po prostu biedny.

Mimo to był zadziwiająco zadbany i dostojny.
Sprzedawczyni kwiaciarni – młoda kobieta – podeszła do niego.
Nie spojrzała na niego, tylko od razu rzuciła:
– Dlaczego pan tu stoi, proszę pana?
Przeszkadza pan klientom.
Starszy pan nie kłócił się.
Cicho odpowiedział:
– Przepraszam, proszę pani…
Ile kosztuje gałązka mimozy?
Dziewczyna zirytowana odpowiedziała:
– Zwariował pan?
Widać, że nie ma pan pieniędzy.
To po co pan pyta?
Staruszek wyciągnął z kieszeni trzy pogniecione tysiączki i ostrożnie zapytał:
– Może coś za trzydzieści?
Sprzedawczyni spojrzała na pieniądze, skrzywiła się, po czym wyjęła z koszyka niemal uschniętą mimozę – złamaną, wyblakłą gałązkę.
– Proszę, weź to.
I idź stąd.
Starszy pan delikatnie wziął gałązkę i z zamyśleniem próbował ją wyprostować.
W tej chwili zauważyłem, jak łza spłynęła po jego twarzy, a w jego spojrzeniu pojawił się taki brak nadziei, że przeszył mnie ból.
Poczułem głębokie współczucie dla biednego staruszka i postanowiłem dać lekcję zarozumiałej, niegrzecznej sprzedawczyni.
Pewnego pięknego, wiosennego przedpołudnia wszedłem do kwiaciarni, by kupić bukiet dla mojej żony i córki.
Już wybrałem piękne, wiosenne kwiaty, gdy mój wzrok zatrzymał się na starszym panu stojącym w drzwiach.
Miał na sobie stary, zniszczony płaszcz przeciwdeszczowy, wyprasowane, ale wyblakłe spodnie, gumowe kalosze i pod płaszczem prostą, niebiesko-białą koszulę w kratę.
Nie wyglądał na bezdomnego, raczej był biedny.
Ale miał w sobie coś niewytłumaczalnego — godność, prostą postawę i czyste spojrzenie.
Młoda sprzedawczyni podeszła do niego, prawie na niego nie patrząc, mówiąc lekceważąco:
– Co pan tu stoi, proszę pana?
Odpędza pan klientów.
Starszy pan się nie kłócił, tylko cicho powiedział:
– Przepraszam, proszę pani…
Ile kosztuje gałązka mimozy?
Dziewczyna westchnęła i z irytacją odpowiedziała:
– Zwariował pan?
Po wyglądzie widać, że nie ma pan pieniędzy.
Po co więc pan pyta takie rzeczy?
Staruszek wygrzebał z kieszeni trzy pogniecione dziesięciogroszówki i ostrożnie zapytał:
– Może coś za trzydzieści?
Sprzedawczyni spojrzała na pieniądze z niezadowoleniem, po czym wyjęła z koszyka połamany, prawie usychający kwiat mimozy.
– Proszę, weź to i idź.
Starszy pan trzymał kwiat, jakby dostał skarb.
Ostrożnie próbował wyprostować łodygę.
Wtedy zauważyłem, jak łza spłynęła po jego pomarszczonej twarzy.
Na jego twarzy odbiło się takie zrozpaczenie, że serce mi się ścisnęło.
Podeszłem do dziewczyny za ladą i powiedziałem gniewnie:
– Wie pani, co pani robi?
Czy ma pani choć odrobinę współczucia?
Dziewczyna zbledła, nie odpowiedziała.
Po prostu na mnie patrzyła.
– Ile kosztuje cały koszyk kwiatów?
– Przepraszam?
Eee… około dwustu euro — jąkała się.
Zapłaciłem, podniosłem koszyk i podszedłem do pana.
– Proszę, to wszystko dla pana.
Pan zasługuje na to dużo bardziej niż ta dziewczyna tutaj.
Proszę przekazać najpiękniejszy bukiet swojej żonie.
Starszy pan stał tylko i nie mógł uwierzyć w to, co widzi.
Uśmiechnął się.
Śmiał się ze łzami w oczach.
Ale wciąż trzymał tę krzywą mimozę.
– Chodźmy, pójdziemy razem.
Zapraszam pana na kawałek tortu i butelkę dobrego wina — powiedziałem.
Usiedliśmy w pobliskim sklepie.
Kupiłem mu tort czekoladowy i butelkę Cabernet Sauvignon.
– Nie martw się, proszę pana — powiedziałem.
Ja mam pieniądze, ale pan ma coś, czego nie można kupić za pieniądze: kochającą żonę.
Bądź z niej dumny i uszczęśliw ją!
– Jesteśmy razem już czterdzieści pięć lat… — szlochał cicho.
Jest bardzo chora.
Ale nie mogłem przyjść na jej urodziny z pustymi rękami…
Dziękuję, synu… dziękuję.
Kriszta kręciła się przed lustrem w przymierzalni salonu sukien ślubnych, przymierzając jedną suknię po drugiej, patrząc na siebie z błyszczącymi oczami.
– Jak księżniczka z bajki — szeptała szczęśliwa do siebie.
– A mój Balázs jest moim księciem…
Była szczęśliwa.
Bardzo.
Bo nie dostała tylko pięknej sukni, ale także takiego narzeczonego, o jakim marzy wiele dziewczyn: bogatego, wysportowanego, uprzejmego, troskliwego, a do tego jeszcze miłego.
Dziewczyna długo nie mogła uwierzyć, że i jej należy się szczęście.
Bo Kriszta była sierotą.
Ale nie tak, jak większość myśli.
To nie los zabrał jej rodziców.
Jej matka po prostu… zrezygnowała z niej.
Po porodzie ani razu nie spojrzała na maleństwo, nie nadała mu imienia, tylko uciekła ze szpitala, jakby nic się nie stało.







