— Sierioża, weź torby — poprosiła Katia, podając mężowi dwie duże torby z zakupami.
Siergiej spojrzał na nią tak, jakby zmuszono go do popełnienia jakiegoś przestępstwa, i zdziwiony zapytał:

— A ty co?
Katia zgubiła się, nie wiedząc, co odpowiedzieć na to pytanie.
Co znaczy „ty co?” i po co w ogóle było to pytanie?
Zazwyczaj mężczyzna zawsze pomaga fizycznie.
I to jest jakieś nie tak, kiedy kobieta idzie z ciężkimi torbami, a mężczyzna obok lekko sobie kroczy.
— Sierioża, one są ciężkie — odpowiedziała Katia.
— I co z tego? — dalej oponował Siergiej.
Widział, że Katia zaczyna się już złościć, ale z zasady nie chciał nieść toreb.
Szybko ruszył przed siebie, wiedząc, że ona nie nadąży.
„Co znaczy weź torby?!
Co ja jestem, parobek?!
Albo pantoflarz?!
Jestem facetem!
I sam decyduję, czy będę nosił torby, czy nie!
Nic jej nie będzie, nie rozerwie się!” — rozmyślał Siergiej.
Taki miał dziś humor — tresować żonę.
— Sierioża, dokąd idziesz? Weź torby! — zawołała za nim Katia, prawie płacząc.
Torby faktycznie były ciężkie.
I Siergiej o tym wiedział, bo sam w większości pakował te produkty do wózka.
Do domu było niedaleko, pięć minut piechotą.
Ale kiedy idziesz z ciężkimi torbami, droga wydaje się cholernie długa.
Katia szła do domu i niemal płakała.
Miała nadzieję, że Siergiej tak tylko żartował i zaraz po nią wróci.
Ale nie — widziała, jak oddala się coraz bardziej.
Miała ochotę rzucić te torby, ale w jakimś otępieniu niosła je dalej.
Gdy doszła pod blok, usiadła na ławce, nie mając siły iść dalej.
Chciało jej się płakać z żalu i zmęczenia, ale powstrzymywała łzy — na ulicy płakać nie wypada, wstyd.
Ale przełknąć tego też nie mogła — nie tylko ją zranił, ale i upokorzył takim zachowaniem.
A przecież przed ślubem był taki troskliwy…
I dobrze wiedział, co robi.
— Dzień dobry, Katieńka! — głos sąsiadki wyrwał ją z zamyślenia.
— Dzień dobry, babciu Maszo — odpowiedziała Katia.
Babcia Masza, a właściwie Maria Iwanowna, mieszkała piętro niżej i przyjaźniła się z babcią Katii, póki ta żyła.
Katia znała ją od dziecka i zawsze traktowała jak drugą babcię.
A po śmierci babci, gdy Katia zetknęła się z pierwszymi domowymi problemami, zawsze jej pomagała.
Nie miał kto inny — mama Katii mieszkała w innym mieście z nowym mężem i innymi dziećmi, a ojca nigdy nie pamiętała.
Dlatego jedyną bliską osobą była zawsze babcia.
A teraz — babcia Masza.
Katia bez wahania postanowiła oddać wszystkie te zakupy babci Maszy.
No bo przecież nie dźwigała ich na darmo.
Emerytura Marii Iwanowny była niewielka, więc Katia często ją rozpieszczała jakimiś smakołykami.
— Chodźcie, babciu Maszo, odprowadzę was do mieszkania — powiedziała Katia, znów chwytając ciężkie torby.
Gdy weszły do mieszkania babci Maszy, Katia zostawiła u niej torby, mówiąc, że to wszystko dla niej.
Widząc w torbie szproty, wątrobę dorsza, brzoskwinie w puszce i inne przysmaki, które lubiła, ale nie mogła sobie na nie pozwolić, babcia Masza tak się wzruszyła, że Katii zrobiło się głupio, że tak rzadko częstuje sąsiadkę.
Całując się na pożegnanie, Katia poszła do siebie.
Gdy tylko weszła do mieszkania, mąż wyszedł jej na spotkanie z kuchni, już coś żując.
— A torby gdzie? — zapytał Siergiej, jak gdyby nigdy nic.
— Jakie torby? — odpowiedziała Katia tym samym tonem. — Te, które mi pomogłeś donieść?
— Oj, daj spokój! — próbował zażartować. — Co, obraziłaś się czy co?
— Nie — odpowiedziała spokojnie Katia. — Po prostu wyciągnęłam wnioski.
Siergiej się spiął.
Spodziewał się krzyku, awantury, łez i pretensji, a tu takie spokój, że aż mu się zrobiło nieswojo.
— I jakie wnioski wyciągnęłaś?
— Nie mam męża — westchnęła. — Myślałam, że wyszłam za mąż, a wyszło, że wyszłam za idiotkę.
— Nie rozumiem — Siergiej udał, że jest śmiertelnie dotknięty.
— A co tu rozumieć? — zapytała go Katia, patrząc mu prosto w oczy. — Chcę, żeby mój mąż był mężczyzną.
A ty chyba też chcesz, żeby twoja żona była mężczyzną — dodała po namyśle. — To może potrzebny ci mąż.
Twarz Siergieja poczerwieniała ze złości, zacisnął pięści.
Ale Katia już tego nie widziała — poszła do pokoju pakować jego rzeczy.
Siergiej stawiał opór do końca.
Nie chciał odchodzić.
Szczerze nie rozumiał, jak przez taką „bzdurę” można rozbić rodzinę:
— Przecież wszystko było dobrze, wielkie mi co, sama torby doniosła.
I co z tego? — burczał, podczas gdy ona niedbale wrzucała jego rzeczy do torby.
— Swoją torbę, mam nadzieję, sam sobie doniesiesz — powiedziała Katia chłodno, nawet nie patrząc na niego.
Katia doskonale wiedziała, że to był dopiero pierwszy sygnał — jeśli teraz „przełknie” tę sytuację, to przy każdej następnej tresura będzie ostrzejsza.
Dlatego ucięła to od razu, wyrzucając go za drzwi…







