„Costelu! Co się z tobą dzieje, mój chłopcze?”
Ton jej głosu był inny, alarmujący.
Po raz pierwszy od kiedy pamiętał, babcia nazwała go „moim chłopcem”.
Ale nie zdążył się cieszyć z tej małej wygranej, bo świat wokół niego stężał.
Kiedy odzyskał przytomność, Costel leżał na kanapie w salonie, a babcia Lucia przykładała mu zimny kompres do czoła.
Jej twarz, szorstka, poryta zmarszczkami, teraz wyglądała na zmartwioną.
Costel mrugał zdezorientowany.
„Spokojnie,” szepnęła babcia.
„Zemdlałeś.
Masz niskie ciśnienie.”
„Przepraszam za uderzenie,” wyszeptał Costel, przekonany, że to była przyczyna jej zmartwienia.
Babcia westchnęła głęboko.
„Nie o to chodzi teraz.
Jesteś blady jak kreda i gorący jak węgiel.
Chyba masz gorączkę.”
Położyła mu rękę na czole i pokręciła głową.
Następnie nagle wstała i podeszła do starego telefonu na stole w rogu.
Wybrała numer i czekała.
„Halo, doktorze Petrescu?
Tu Lucia Ștefănescu.
Tak, znów o moim wnuku.
Zemdlał teraz i ma gorączkę…
Tak…
Tak…
Dobrze, czekamy.”
Costel nie pamiętał, żeby kiedykolwiek był chory, odkąd przyjechał do babci po śmierci matki.
W ciągu trzech lat spędzonych tutaj starał się unikać dawania starej kobiecie powodu do zmartwień.
Był odpornym dzieckiem, przyzwyczajonym do zimna w nieogrzewanym pokoju i do prostego jedzenia, które babcia przygotowywała bez miłości.
Doktor przyjechał szybko, starszy mężczyzna, którego Costel widział wcześniej w przychodni wiejskiej.
Po zbadaniu go, zdjął okulary i zwrócił się do babci.
„To zapalenie płuc, Pani Ștefănescu.
Dość poważne.
Powinna go pani zabrać do szpitala.”
„Do szpitala?”
Głos babci drżał lekko.
„Ale…”
„Rozumiem, że to trudne, ale chłopak potrzebuje antybiotyków dożylnie i stałej opieki medycznej.
To nie jest żart.”
Po odejściu doktora, babcia Lucia usiadła na skraju kanapy.
Wyglądała jakby nagle postarzała się o dziesięć lat.
„Zawsze ci mówiłam, żebyś nie chodził w deszczu,” wyrzuciła mu, ale jej głos był zmęczony, pozbawiony zwykłego ostrym tonu.
„Nie chcę do szpitala,” wyszeptał Costel, mimo że miał trudności z oddychaniem, a jego głowa pulsowała bólem.
„A ja co mam zrobić?
Zostawić cię, żebyś… żebyś jeszcze bardziej zachorował?”
Było coś dziwnego w głosie babci, coś, czego Costel jeszcze nigdy nie słyszał – nuta wrażliwości, strachu.
Następnego ranka babcia ubrała Costela w jego najlepsze ubrania – niebieską koszulę i spodnie, które już były trochę za krótkie.
Spakowała mu kilka rzeczy do starej torby.
„Chodź, karetka czeka na nas przy bramie,” powiedziała, pomagając mu wstać.
W szpitalu w mieście Costel został przyjęty na jasny oddział, z białymi ścianami, pachnący środkiem dezynfekującym.
Babcia podpisała kilka formularzy, a potem stała cicho przy jego łóżku.
„Teraz wracam do domu,” powiedziała, unikając jego wzroku.
„Muszę zająć się kurami i…”
Costel skinął głową, przyzwyczajony do myśli o byciu zostawionym samemu.
Ale zamiast odejść od razu, babcia Lucia zawahała się, a potem pochyliła się i położyła mu coś w dłoni – zgnieciony banknot.
„Na… jeśli czegoś będziesz potrzebował,” szepnęła zmieszana.
Następnie, ku zdziwieniu Costela, pochyliła się i dotknęła jego czoła suchymi ustami, dając mu szybki, niemal niezauważalny pocałunek.
To było tak niespodziewane, że chłopak został oszołomiony, patrząc, jak oddala się małymi, sztywnymi krokami.
W kolejnych dniach gorączka i bóle stopniowo ustępowały, ale Costel czuł się coraz bardziej samotny.
Babcia nie przyszła go odwiedzić, a on nie miał nikogo innego.
Pielęgniarki były uprzejme, ale zajęte, a inni chłopcy na sali mieli rodziny, które odwiedzały ich codziennie, przynosząc słodycze i zabawki.
Piątego dnia pobytu w szpitalu, kiedy Costel patrzył nieobecnym wzrokiem przez okno, usłyszał hałas na korytarzu.
Pielęgniarka weszła szybko do sali.
„Costelu, masz gościa!”
Chłopak odwrócił się, spodziewając się zobaczyć swoją babcię.
Ale w progu stał wysoki mężczyzna, ubrany elegancko, z krótkimi ciemnymi włosami i okularami z cienką ramką.
Jego spojrzenie, intensywne i badawcze, analizowało Costela z niemal naukową ciekawością.
„Cześć, Costel,” powiedział mężczyzna, podchodząc do łóżka.
„Jestem Mihai… Mihai Alexandrescu.
Stary przyjaciel twojej matki.”
Costel spojrzał na niego zdezorientowany.
Nikt nie mówił mu o żadnym przyjacielu jego matki.
Babcia Lucia zawsze powtarzała, że jego matka była „lekkomyślną dziewczyną, która nie umiała wybierać przyjaciół.”
„Pewnie mnie już nie pamiętasz,” kontynuował mężczyzna, lekko się uśmiechając.
„Byłeś bardzo mały, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni.
Czy mogę usiąść?”
Bez czekania na odpowiedź, mężczyzna przysunął krzesło i usiadł przy łóżku.
Z skórzanej torby wyjął paczkę i podał ją Costelowi.
„Przyniosłem ci pomarańcze.
Są dobre na regenerację.”
Costel wziął paczkę drżącymi rękami.
Pomarańcze!
Nie jadł ich od lat.
Babcia mówiła, że to „drogie fanaberie.”
„Jak… jak dowiedzieliście się, że tu jestem?” zapytał chłopak, nie dowierzając.
„Przypadkiem,” odpowiedział Mihai Alexandrescu, chociaż jego uśmiech sugerował coś przeciwnego.
„Jestem lekarzem w Bukareszcie, ale przyjechałem na konferencję do miasta.
Zajrzeliśmy do twojej babci, żeby zapytać o ciebie, i powiedziała, że jesteś hospitalizowany.”
„Babcia wam powiedziała?”
Costel był jeszcze bardziej zdezorientowany.
Babcia Lucia nigdy nie przyjmowała gości, a już na pewno nie rozmawiała z obcymi o problemach rodzinnych.
„Tak, po kilku… rozmowach.
Nie była zbyt zadowolona, że mnie widzi.”
Mężczyzna odchrząknął.
„Costel, jest coś, co musisz wiedzieć.
Ja i twoja mama byliśmy kiedyś bardzo blisko.
Właściwie, byliśmy zaręczeni, zanim ona…”
Zatrzymał się, szukając odpowiednich słów.
„Zanim mnie urodziła,” dokończył Costel, przyzwyczajony do tej części historii.
Babcia opowiadała mu wielokrotnie, jak jego matka „związała się” z mężczyzną, który potem zniknął, zostawiając ją samą z niechcianym dzieckiem.
„Tak i nie,” odpowiedział Mihai Alexandrescu.
„Prawda jest bardziej skomplikowana.
Kochaliśmy się, ale dostałem stypendium na studia za granicą.
To była niepowtarzalna okazja i oboje uznaliśmy, że powinienem wyjechać.
Obiecałem, że pobierzemy się, kiedy wrócę.”
Oczy mężczyzny zaszkliły się.
„Ale kiedy wróciłem, po trzech latach, nie mogłem jej znaleźć.
Twoja babcia powiedziała mi, że wyjechała do innego miasta, że nie chce już o mnie słyszeć.
Nawet nie powiedziała mi o tobie.”
Costel poczuł, jak serce zaczyna bić mocniej.
Czy ten elegancki obcy mężczyzna mógł być…?
„Dopiero w zeszłym roku dowiedziałem się prawdy,” kontynuował mężczyzna.
„Przypadkiem spotkałem starą wspólną przyjaciółkę, która opowiedziała mi o śmierci twojej matki… i o twoim istnieniu.”
Mihai Alexandrescu zdjął okulary i pocierał oczy.
Kiedy je założył, jego spojrzenie było zdecydowane.
„Costel, jestem twoim ojcem.
Przeprowadziłem testy DNA na pasemku twoich włosów, które twoja babcia dała mi, nie wiedząc, do czego je chcę.
Wyniki to potwierdziły.
I teraz przyszedłem, żeby zabrać cię do domu, jeśli chcesz ze mną pojechać.”
Costel zamarł z osłupienia.
Całe swoje życie wierzył, że jego ojciec był nieodpowiedzialnym facetem, który porzucił dziewczynę w ciąży.
A teraz, ten elegancki mężczyzna, z drogim samochodem (pamiętał, że widział czarną limuzynę zaparkowaną przed szpitalem), twierdził, że jest jego ojcem i chciał go zabrać do domu?
„Czy babcia wie?” zapytał w końcu Costel.
„Tak.
Dlatego przyszedłem do szpitala, a nie od razu do niej do domu.
Rozmawialiśmy wczoraj i było… trudne.
Ale ostatecznie zgodziła się.
Ma swoje problemy – jest stara, chora, z ograniczonymi zasobami.
Myślę, że w głębi duszy wie, że dla ciebie będzie lepiej, jeśli ze mną pójdziesz.”
Costel zamknął oczy, przytłoczony.
Przez ostatnie trzy lata wielokrotnie marzył, że jakiś nieznany rodzic przyjdzie, by uratować go przed samotnością i surowością życia z babcią Lucią.
A teraz, gdy sen wydawał się spełniać, czuł dziwne poczucie lojalności wobec staruszki, która, mimo swojej surowości, była jedyną jego rodziną.
„Nie mogę zostawić babci samej,” wyszeptał.
Mihai Alexandrescu uśmiechnął się łagodnie.
„Nie musisz jej zostawiać na zawsze.
Możesz ją odwiedzać, kiedy chcesz.
I już zorganizowałem pomoc dla niej – codzienną pomoc w domu i zakupy.
Nie będzie sama.”
W dniu wypisu czarna limuzyna czekała przed szpitalem.
Costel, ubrany w swoje znoszone ubrania, czuł się nie na miejscu obok swojego eleganckiego ojca.
Ale to, co zaskoczyło go najbardziej, to obecność babci Lucii, która stała obok samochodu z wyrazem twarzy, którego nie dało się odczytać.
Kiedy go zobaczyła, staruszka dała mu znak, by podszedł.
„Przyniosłam ci to,” powiedziała, wyciągając plastikową torbę.
W środku Costel znalazł kilka swoich ulubionych rzeczy – żołnierzyka z plastiku, z którym bawił się w tajemnicy, zniszczoną książkę z opowieściami, kolorowy długopis, który dostał w szkole.
„Babciu, ja…”
„Ssst,” przerwała mu.
„Posłuchaj mnie uważnie.
Ten człowiek, twój ojciec, może dać ci to, czego ja nigdy nie mogłam.
Prawdziwy dom, dobrą szkołę, wakacje… przyszłość, dla której twoja matka poświęciłaby się.”
Lucia Ștefănescu spojrzała na luksusowy samochód, a potem z powrotem na wnuka.
„Czasami, kiedy kochasz kogoś, musisz go puścić.
Twoja mama nie miała odwagi powiedzieć mu o tobie, bała się, że zepsuje mu życie.
A ja… ja byłam zbyt gorzka, by przyznać, że może nie jestem najlepsza dla ciebie.”
Costel poczuł, jak łzy napływają mu do oczu.
„Ale ty jesteś moją rodziną!”
Babcia Lucia pokręciła głową.
„I zawsze będę.
Ale on jest twoim ojcem.
Idź z nim, Costel.
Ale nigdy nie zapomnij, skąd pochodzisz.”
A potem, ku całkowitemu zaskoczeniu chłopca, babcia przytuliła go niezgrabnie, ale mocno.
To było pierwsze przytulenie, które pamiętał od niej.
„Mam nadzieję, że wrócisz,” wyszeptała mu do ucha, odwracając słowa, które tak go przestraszyły kilka dni wcześniej.
„Nie po to, by zostać, ale by opowiedzieć mi o swoim nowym życiu.”
Kiedy limuzyna oddaliła się, Costel spojrzał wstecz przez przyciemniane okno.
Babcia Lucia stała nieruchomo przed szpitalem, krucha sylwetka, która po raz pierwszy wyglądała naprawdę staro i samotnie.
Pomachał jej, choć wiedział, że prawdopodobnie już jej nie zobaczy.
„Będzie dobrze?” zapytał Costel, odwracając się do swojego ojca.
Mihai Alexandrescu uśmiechnął się, kładąc mu rękę na ramieniu.
„Będzie.
Zatrudniłem panią z wioski, która pomoże jej codziennie.
I będziemy ją odwiedzać, kiedy tylko będziesz chciał.”
Costel skinął głową, czując dziwną mieszankę smutku i nadziei.
Jego życie zmieniło się całkowicie w zaledwie kilka dni – od zagrożenia sierocińcem do odkrycia ojca, o którym nigdy nie wiedział.
„Dokąd teraz jedziemy?” zapytał, patrząc na nieznany krajobraz, który przesuwał się za oknem.
„Do domu,” odpowiedział po prostu Mihai Alexandrescu.
„W końcu, jedziemy do domu.”
A Costel, po raz pierwszy w życiu, poczuł, że to słowo – „dom” – może oznaczać coś więcej niż zimny dom i smutną babcię; może oznaczać początek nowego życia, w którym jest naprawdę chciany.
Jeśli spodobała ci się ta historia, nie zapomnij podzielić się nią ze swoimi przyjaciółmi!
Razem możemy szerzyć emocje i inspirację.